„Budowanie świadomości i propagowanie zdrowego stylu życia w przedszkolach i szkołach jako profilaktyka chorób alergicznych i nietolerancji pokarmowych.”
Wczoraj był ekscytujący dzień. Dzień pod hasłem „Zdrowy uczeń”. Czemu o tym piszę. Bo jako mama przedszkolaków (niebawem uczniów) podpisuję się pod słowami Doroty Łapy (głównej organizatorki i mojej osobistej mentorki – tak, jest to kobieta, która dla mnie jest wzorcem do naśladowania), która twierdzi, że
„dobre żywienie, zdrowe żywienie jest jak kask rowerowy, czy pasy bezpieczeństwa w samochodzie„.
Sami przyznacie, że dbamy by butki i paputki były odpowiednio profilowane, by ubranka były dobrze dobrane i by dzieci miały dobrze zorganizowany wachlarz zajęć. A co z jedzeniem? Pozostawiamy wybór dzieciom, a one wybierają to co słodkie (bo cukier, słodziki), co chrupie i to co dobrze smakuje (najczęściej z dodatkiem wzmacniaczy smaku), sięgają po to co kolorowe (najczęściej barwione barwnikami oznaczanymi E: E102 … ) i po to co z reguły dostępne jest na sklepowych pułkach (z długim terminem przydatności dzięki konserwantom i przeciwutleniaczom). Dzieci to lubią i chętnie po to sięgają. Otwierają lodówkę i sięgają po to co tam jest. A to Ty wypełniasz tę lodówkę – pamiętaj o tym. Od Ciebie zależy, czy w tej lodówce będzie jogurt naturalny (wspierający dobry mikrobiom jelit twojego dziecka i tym samym wspierający odporność), czy dosładzany jogurt z barwnikami i namiastką owoców (stanowiący pożywkę dla chorobotwórczych bakterii, pasożytów i zdecydowanie osłabiający odporność Twojego dziecka).
Od Ciebie zależy, czy twoje dziecko na śniadanie zje pożywną jaglankę na mleku kokosowym z prażonymi jabłkami i cynamonem, zyskując tym samym sporą dawkę żelaza, magnezu, ogromny zastrzyk energii uwalnianej stopniowo, a więc bez skoków i spadków „energetycznych”, czy słodkie płatki z kolorowych opakowań, do których zachęcają reklamy (niestety nie wspominające, że takie produkty tylko napędzają apetyt, nie odżywiając nikogo, a wręcz spora ilość cukru w nich zawarta kradnie witaminy i minerały z naszego organizmu – w efekcie zjadacze takich płatków to potencjalnie przyszli „otyli niedożywieni”).
Wczorajsza konferencja miała za cel uwrażliwienie na ucznia/przedszkolaka z nietolerancjami lub alergiami pokarmowymi. Takich dzieci przybywa. Niestety. Potwierdziła to Izabela Wojdyła, właścicielka firmy zajmującej się żywieniem dzieci i EDUKOWANIEM. Jako osoba bardzo osadzona w praktyce podkreślała, że ważne są dwie rzeczy:
- po pierwsze, że my sami musimy zrozumieć i pomóc zrozumieć to naszym dzieciaczkom, że są dzieci, które inaczej się żywią, co innego im służy;
- po drugie, że można podejść do wyzwań jakie niesie alergia, czy nietolerancje twórczo.
I tym twórczym podejściem pani Izabela i jej firma Pyszoty zyskuje coraz większe grono miłośników. Bo dla Pyszot nie ma rzeczy niemożliwych do przygotowania. Podczas prelekcji pani Izabela sypała licznymi i bardzo sprytnymi pomysłami jak przemycić to i owo by było smacznie i zdrowo. Kuleczki mocy, piegowate naleśniki, czy orzeszki w sosie, które wcale orzeszkami nie są, ale dzieci je lubią, bo są chrupiące. Dla niedowiarków, że można tworzyć cuda bez najczęściej alergizujących produktów (jajka, mleko krowie, pszenica/gluten) potwierdzeniem były dania serwowane podczas konferencji przez Pyszoty. Popatrzcie sami: (Rozgrzewające żółte curry odtworzyłam dziś w domu – mega szybkie w przygotowaniu, pycha i wyszła duuuża porcja, czyli wow:)! )
W naszym kraju dzieją się różne rzeczy. Między innymi wiele bardzo ciekawych projektów w szkołach i przedszkolach. Grzegorz Łapanowski opowiadał o projektach jakie realizuje by pokazać wszystkim tym, którzy są w jakikolwiek sposób związani z żywieniem dzieci, że CHIEĆ TO MÓC! Oraz, że dieta dziecka z alergią nie musi być nudna. Zasłanianie się brakiem sprzętu, finansów, kadry jest tylko wymówką. Poszperajcie w necie pod hasłami „Szkoła na widelcu”, „Dobre jedzenie, dobre uczenie” „Misja stołówka” itd.
Edukacja dzieci w zakresie zdrowego żywienia, to inwestycja w naszą i ich przyszłość. I nie chodzi tu o wpajanie maluchom, że mają jeść sezam, bo ma sporo wapnia. Na tym początkowym etapie chodzi o tworzenie sprzyjającej atmosfery wokół stołu, wokół jedzenia. Bez zmuszania, szantażowania, a zamiast tego zachęcanie, czasem wystarczy nazwać coś inaczej, czasem wystarczy naklejka ze Szrekiem na chochli do nalewania zupy. Dzieciaki uwielbiają gotować i powinniśmy wykorzystać ten zapał, chęć pomocy.
„Powiedz mi, a zapomnę.
Pokaż mi, a zapamiętam.
Pozwól mi zrobić, a zrozumiem.”
tak cytowała za Konfucjuszem Dorota Łapa. I w tym tkwi sedno. Pozwólmy dzieciom na współtworzenie, współuczestnictwo w gotowaniu, komponowaniu potraw, na samodzielność. Prelegenci podawali przykłady placówek, gdzie dzieci nie mają dostępu do noży (by przygotować kanapki), a nawet i do szklanych talerzy, bo się coś stłucze i dziecko zrobi sobie krzywdę.
Czego można oczekiwać za kilka lat od dziecka, które w przedszkolu ma cicho siedzieć przy stoliku, zjeść kanapkę podaną pod nos? Gdzie jest tu miejsce na budowanie świadomości żywieniowej u dziecka?
A czego można oczekiwać od dziecka, które może i nieporadnie, ale próbuje posmarować kromkę masłem (ćwiczenie motoryki małej, koordynacja oko ręka… czyż wspieranie rozwoju dziecka nie leży w obowiązku placówek typu szkoła czy przedszkole?), następnie wybiera spośród zaproponowanych warzyw, past, czy obkładu, samodzielnie komponuje, tworzy swoją kanapkę, komunikuje się z koleżankami i kolegami przy stoliku (rozwijając kompetencje społeczne) i ma poczucie sukcesu, bo z apetytem zjada coś, co samodzielnie przed chwilą stworzyło (wspieranie dobrego poczucia własnej wartości). Czy ktoś na tym traci? Nie! A czy ktoś zyskuje? Tak – wszyscy. Nie potrzeba tu zwiększonej kadry, super sprzętu, czy nakładu środków finansowych.
Podczas konferencji mowa była także o produktach, które są konieczne by zdrowo gotować dla dzieciaczków (i nie tylko), o suplementacji, o tym czym jest alergia, a czym nietolerancja pokarmowa itd.
Na koniec moich refleksji z wczoraj nawiążę, do czegoś od czego rozpoczynała się konferencja. Słowa te może nie były istotą wypowiedzi, ale dobrze podsumowują wiele zagadnien:
„To co podajemy dzieciom na talerzu ma kluczowy wpływ na ich zdrowie, zachowanie, rozwój, uczenie”
I na tym powinnam w zasadzie zakończyć, ale już ostatnia myśl po tej konferencji. Prelegenci, którym na prawdę dobro dzieci leży na sercu, zachęcali by w placówkach takich jak szkoły czy przedszkola zapanowały dobre zasady niedopuszczające tam „śmieciowego jedzenia”. Jestem całym sercem za! Jako mamie przedszkolaków marzy mi się, by spotkania z okazji dnia babci czy dziadka nie kończyły się „słodkim poczęstunkiem” czyli ciasteczkami z szeleszczących opakowań, ale by były okazją, do pokazania rodzicom, że „tu, w naszej placówce dbamy o Państwa dziecko i jesteśmy świadomi, że m.in. zdrowie, a co za tym idzie zdrowe żywienie jest naszym wspólnym celem, dlatego korzystając z okazji, że spotykamy się w tak licznym gronie, chcemy zaprosić Państwa na skromny poczęstunek zdrowymi kanapeczkami, które podczas trwania naszego spotkania przygotował X.” Bądźmy przykładem dla naszych dzieci, bo one z nas czerpią wzorzec. Dobre pieczywo posmarowane pastą z brokułów i ziaren słonecznika przyprawioną odrobiną aromatycznych ziół, posypane odrobiną kiełków lub kuleczkami granata nie muszą kosztować więcej niż ciastka. Uczmy dzieci, że zdrowe jedzenie to nie dziwactwo (jak często jest to dziś przedstawiane), ale codzienność.